W co graliście wieki temu i do czego to doprowadziło?
: sobota 18 maja 2024, 12:43
Zastanawia mnie, jakie gry wtedy miały największy wpływ na to, w co grają ludzie teraz...
Pamiętam, że u mnie w domu znany był chińczyk i szachy. Ale na gry patrzyło się jak na karty, czyli totalnie niepobłażliwe. Więc to, że ja lubiłem grać w gry było niestety ośmieszane i piętnowane.
Ale po kolei. Wszystko zaczęło się kiedy mnie jeszcze nie było na świecie, wtedy to w latach osiemdziesiątych, brat dostał, pod jakąś choinkę, pierwszą edycję Magii i Miecz wraz z dodatkiem Podziemia, a w miarę jak dorastałem, dorobił do tej gry jakieś swoje karty. Jednakże potem, z racji piętnowania w domu grania w planszówki, bo rzekomo było to marnowanie czasu na głupoty - dostałem zestaw gier w spadku i kiedy już chodziłem do przedszkola znałem podstawowe zasady Magii i Miecza więc gra Drabina czy Chińczyk mocno mnie nudziły. Na przestrzeni lat, dalszą rodzinę udało się namówić na to bym został szczęśliwym posiadaczem Miasta i Jaskini, natomiast W kosmicznej Otchłani rozgryzałem z kolegą, którego przerosła instrukcja do gry ale też nie dzielił do nich takiego entuzjazmu jak ja - bo był pierwszym posiadaczem Amigi jakiego wtedy znałem...
W latach wczesnoszkolnych na tyle udało mi się rozpropagować Magię i Miecz, że wiele osób potem zakupiło Magiczny Miecz, grę do którą uważałem za gorszą ze względu na sentyment do oryginału, ale z czasem stwierdziłem, że to całkiem udany "remaster".
W trakcie podstawówki okazało się, że istnieją gry bardziej złożone niż Magia i Miecz (nie, nie chodzi o karcianki - w Magica i Pokemony siłą rzeczy nie mogłem się wciągnąć z racji tego, że nie miał bym tego jak kupować - rodzice jeszcze bardziej nie pochwalali gier karcianych - ciągle kojarzyły im się z hazardem). Jako że lubiłem fantasy (w zerówce była cała półka Thorgali, a że ja już jako czterolatek jako tako składałem literki, możliwe że dzięki Magii i Miecz, to większość czasu zerówkowego, spędziłem na czytaniu tamtejszych komiksów, zamiast bawić się z innymi dziećmi), szybko odkryłem Wojnę o Pierścien - grę z ogromną hexowaną mapą śródziemia, morzem skompilowanych zasad i żetonów. (wszystkie gry zdobywałem tylko z okazji świąt i urodzin czy to od znajomych, czy dalszej rodziny - na co rodzice patrzyli krzywo wciąż żywiąc niechęć do mojego hobby) Wojna o Pierścień mała jednak zasadniczą wadę, była grą której nie dało się skończyć w jeden weekend, dlatego potem Robin Hood czy nieco ulepszone Moce Albionu nie stanowiły wyzwania i zagrywaliśmy się w nie u kolegi, który dzielił moją pasję do gier planszowych, a do tego był tym szczęśliwcem, że nikt w jego otoczeniu ich nie potępiał, nawet tych o nieco niepokojących tytułach jak np.Diabelski Krąg.
W trakcie dorastania przewinęły się też takie gry jak Eurobiznes - którego głównaą wartość wtedy stanowiło "mnóstwo sztucznych pieniędzy" i insert na nie. Teraz wiem, że za pozytywne wrażenie i za chęć grania - odpowiadał głównie insert, coś niespotykanego wtedy często, a przynajmniej ja się z tym nie spotykałem wtedy. Potem odkryłem, że w planszówki można grać kilka razy pod rząd i zapisywać wyniki, tworząc coś na kształt kampanii - u mnie to był Troll Football i jego puchar o Złotego Kaktusa oraz Szaleńczy Wyścig, który pokazał mi że nie tylko gry fatansy mogą być ciekawe... Sporo też zagrywałem się w Obcego, kiedy okazało się, że jest to udane połączenie Magii i Miecz oraz hexowych strategii z żetonikami. Wtedy nawet nie wiedziałem, że jest to gra na podstawie znanego filmu.
W późniejszym okresie szkoły powoli traciłem zainteresowanie planszówkami. W Kryptonim Lew morski nie udało mi się znaleźć regularnego gracza, który chciałby postrzelać się samolotami, a Srebrna flota mimo świetnych komponentów na tamte czasy - nie zachęcała znajomych do wystawiania na stół. Zresztą dwuosobowe gry ustępowały zawsze wielo-osobówkom pod każdym względem. I z mojej kolekcji na stole... tfu na podłodze (wtedy grało się w gry na podłodze, na stole się gry nie mieściły i z reguły dzieci nie miały stołu w pokojach) lądował Eurobiznes, bo każdy znał zasady... albo Magia i Miecz, bo ten tytuł zawsze intrygował każdego kogo wprowadzałem w mój mały świat planszówek. To był też okres w którym większość mojego otoczenia powoli miała już jakiś komputer w domu. Więc w mniejszym gronie, zwykle tektura szła w odstawkę, a grało się w takie komputerowe hity jak Worms, Heroes czy Cywilizację. Co poniektórzy z mojego grona próbowali mnie też wprowadzić w świat RPG, więc rozegrałem nawet trochę secji w Warhammera (To już było traktowane przez rodziców jak okultyzm!).
Z czasem zaprzestałem grania w planszówki, a przynajmniej nie tak często jak kiedyś. Głównie dlatego, że pojawiło się więcej obowiązków, a pasja do filmów czy gier komputerowych konkurowała o czas z grami planszowymi i niczego nie ułatwiała. (Filmy u mnie w domu, o dziwo, nie były nigdy piętnowane!)
Zaczęło się to dopiero zmieniać na studiach. Kiedy to z racji długich godzin spędzonych przy komputerze, człowiek nie miał już ochoty na ekran. Ponadto wymagana była socjalizacja z ludźmi po zajęciach i wtedy okazało się, że po mojej krótkiej nieobecności w planszowym świecie są takie rzeczy na rynku jak Osadnicy z Catanu oraz, że gra w planszówki nie umarła i z niszowego hobby stało się to powszechnie akceptowalne zjawisko. Zadziwiła mnie obecność na rynku nowej edycji Magii i Miecz zwanej Talizmanem. Po tylu latach nadal grało mi się w to sentymentalnie dobrze. Ale oczywiście z racji mniejszej ilości czasu zacząłem doceniać "uproszczone" (czytaj unowocześnione) planszówki. Grałem, co prawda w Arkham Horror dla klimatu, ale jednak ludzie chętniej sięgali po Small World, więc i ja musiałem. Potem Arkham skutecznie zastąpił Eldrith Horror. Potem okazało się, że nie tylko na komputerze można grać w Dungeon Crawlery więc był i Descent i Imperium Atakuje a gry okazały się mieć coraz to ładniejsze komponenty i dla każdego było w nich coś miłego.
To był dla mnie wielki powrót do hobby. Ledwie mrugnąłem okiem, a na półce miałem już X-Wing'a figurową grę której nie trzeba malować. W między czasie, pamiętając z dzieciństwa Ryzyko, zainteresowałem się Cykladami a potem nagle ni z tego ni z owego nagle znalazłem nową edycję Wojny o Pierścień. Początkowo rozczarowany byłem mapą śródziemia, ale po kilku rozgrywkach stwierdziłem, że gry poszły w dobrym kierunku, nie potrzebuje już całego weekendu na jedną partię (chodź są wyjątki). Potem przyszyła Rebelia. Później, kiedy sam klimat w grach już nie wystarczał, postanowiłem bliżej przyjrzeć się zagadnieniu: czemu w jedne gry gra się lepiej w inne gorzej? Zacząłem się interesować różnymi mechanikami spajającymi gry, a każdy wie, że najlepsze do poznawania mechanik są suche eurasy...
I tak obudziłem się pewnego dnia otoczony setkami gier...
Teraz gram we wszystko. Ale w tej chwili preferowane ulubione tytuły to Mage Knight, Eclipse Drugi Świt Galaktyki, Machina Arkana, Eldrich Horror, Too Many Bones, Endevor, Inis, Rebelia, Wojna o Pierścień, Blood Rage, Nemesis, Wielce Imponujące Budowle, Clash of Cultures... W każdym z tych tytułów odnajduję iskierkę tego w co grałem za dziecka, wy też? A może ciągle jesteście dziećmi i macie zupełnie inną perspektywę?
Pamiętam, że u mnie w domu znany był chińczyk i szachy. Ale na gry patrzyło się jak na karty, czyli totalnie niepobłażliwe. Więc to, że ja lubiłem grać w gry było niestety ośmieszane i piętnowane.
Ale po kolei. Wszystko zaczęło się kiedy mnie jeszcze nie było na świecie, wtedy to w latach osiemdziesiątych, brat dostał, pod jakąś choinkę, pierwszą edycję Magii i Miecz wraz z dodatkiem Podziemia, a w miarę jak dorastałem, dorobił do tej gry jakieś swoje karty. Jednakże potem, z racji piętnowania w domu grania w planszówki, bo rzekomo było to marnowanie czasu na głupoty - dostałem zestaw gier w spadku i kiedy już chodziłem do przedszkola znałem podstawowe zasady Magii i Miecza więc gra Drabina czy Chińczyk mocno mnie nudziły. Na przestrzeni lat, dalszą rodzinę udało się namówić na to bym został szczęśliwym posiadaczem Miasta i Jaskini, natomiast W kosmicznej Otchłani rozgryzałem z kolegą, którego przerosła instrukcja do gry ale też nie dzielił do nich takiego entuzjazmu jak ja - bo był pierwszym posiadaczem Amigi jakiego wtedy znałem...
W latach wczesnoszkolnych na tyle udało mi się rozpropagować Magię i Miecz, że wiele osób potem zakupiło Magiczny Miecz, grę do którą uważałem za gorszą ze względu na sentyment do oryginału, ale z czasem stwierdziłem, że to całkiem udany "remaster".
W trakcie podstawówki okazało się, że istnieją gry bardziej złożone niż Magia i Miecz (nie, nie chodzi o karcianki - w Magica i Pokemony siłą rzeczy nie mogłem się wciągnąć z racji tego, że nie miał bym tego jak kupować - rodzice jeszcze bardziej nie pochwalali gier karcianych - ciągle kojarzyły im się z hazardem). Jako że lubiłem fantasy (w zerówce była cała półka Thorgali, a że ja już jako czterolatek jako tako składałem literki, możliwe że dzięki Magii i Miecz, to większość czasu zerówkowego, spędziłem na czytaniu tamtejszych komiksów, zamiast bawić się z innymi dziećmi), szybko odkryłem Wojnę o Pierścien - grę z ogromną hexowaną mapą śródziemia, morzem skompilowanych zasad i żetonów. (wszystkie gry zdobywałem tylko z okazji świąt i urodzin czy to od znajomych, czy dalszej rodziny - na co rodzice patrzyli krzywo wciąż żywiąc niechęć do mojego hobby) Wojna o Pierścień mała jednak zasadniczą wadę, była grą której nie dało się skończyć w jeden weekend, dlatego potem Robin Hood czy nieco ulepszone Moce Albionu nie stanowiły wyzwania i zagrywaliśmy się w nie u kolegi, który dzielił moją pasję do gier planszowych, a do tego był tym szczęśliwcem, że nikt w jego otoczeniu ich nie potępiał, nawet tych o nieco niepokojących tytułach jak np.Diabelski Krąg.
W trakcie dorastania przewinęły się też takie gry jak Eurobiznes - którego głównaą wartość wtedy stanowiło "mnóstwo sztucznych pieniędzy" i insert na nie. Teraz wiem, że za pozytywne wrażenie i za chęć grania - odpowiadał głównie insert, coś niespotykanego wtedy często, a przynajmniej ja się z tym nie spotykałem wtedy. Potem odkryłem, że w planszówki można grać kilka razy pod rząd i zapisywać wyniki, tworząc coś na kształt kampanii - u mnie to był Troll Football i jego puchar o Złotego Kaktusa oraz Szaleńczy Wyścig, który pokazał mi że nie tylko gry fatansy mogą być ciekawe... Sporo też zagrywałem się w Obcego, kiedy okazało się, że jest to udane połączenie Magii i Miecz oraz hexowych strategii z żetonikami. Wtedy nawet nie wiedziałem, że jest to gra na podstawie znanego filmu.
W późniejszym okresie szkoły powoli traciłem zainteresowanie planszówkami. W Kryptonim Lew morski nie udało mi się znaleźć regularnego gracza, który chciałby postrzelać się samolotami, a Srebrna flota mimo świetnych komponentów na tamte czasy - nie zachęcała znajomych do wystawiania na stół. Zresztą dwuosobowe gry ustępowały zawsze wielo-osobówkom pod każdym względem. I z mojej kolekcji na stole... tfu na podłodze (wtedy grało się w gry na podłodze, na stole się gry nie mieściły i z reguły dzieci nie miały stołu w pokojach) lądował Eurobiznes, bo każdy znał zasady... albo Magia i Miecz, bo ten tytuł zawsze intrygował każdego kogo wprowadzałem w mój mały świat planszówek. To był też okres w którym większość mojego otoczenia powoli miała już jakiś komputer w domu. Więc w mniejszym gronie, zwykle tektura szła w odstawkę, a grało się w takie komputerowe hity jak Worms, Heroes czy Cywilizację. Co poniektórzy z mojego grona próbowali mnie też wprowadzić w świat RPG, więc rozegrałem nawet trochę secji w Warhammera (To już było traktowane przez rodziców jak okultyzm!).
Z czasem zaprzestałem grania w planszówki, a przynajmniej nie tak często jak kiedyś. Głównie dlatego, że pojawiło się więcej obowiązków, a pasja do filmów czy gier komputerowych konkurowała o czas z grami planszowymi i niczego nie ułatwiała. (Filmy u mnie w domu, o dziwo, nie były nigdy piętnowane!)
Zaczęło się to dopiero zmieniać na studiach. Kiedy to z racji długich godzin spędzonych przy komputerze, człowiek nie miał już ochoty na ekran. Ponadto wymagana była socjalizacja z ludźmi po zajęciach i wtedy okazało się, że po mojej krótkiej nieobecności w planszowym świecie są takie rzeczy na rynku jak Osadnicy z Catanu oraz, że gra w planszówki nie umarła i z niszowego hobby stało się to powszechnie akceptowalne zjawisko. Zadziwiła mnie obecność na rynku nowej edycji Magii i Miecz zwanej Talizmanem. Po tylu latach nadal grało mi się w to sentymentalnie dobrze. Ale oczywiście z racji mniejszej ilości czasu zacząłem doceniać "uproszczone" (czytaj unowocześnione) planszówki. Grałem, co prawda w Arkham Horror dla klimatu, ale jednak ludzie chętniej sięgali po Small World, więc i ja musiałem. Potem Arkham skutecznie zastąpił Eldrith Horror. Potem okazało się, że nie tylko na komputerze można grać w Dungeon Crawlery więc był i Descent i Imperium Atakuje a gry okazały się mieć coraz to ładniejsze komponenty i dla każdego było w nich coś miłego.
To był dla mnie wielki powrót do hobby. Ledwie mrugnąłem okiem, a na półce miałem już X-Wing'a figurową grę której nie trzeba malować. W między czasie, pamiętając z dzieciństwa Ryzyko, zainteresowałem się Cykladami a potem nagle ni z tego ni z owego nagle znalazłem nową edycję Wojny o Pierścień. Początkowo rozczarowany byłem mapą śródziemia, ale po kilku rozgrywkach stwierdziłem, że gry poszły w dobrym kierunku, nie potrzebuje już całego weekendu na jedną partię (chodź są wyjątki). Potem przyszyła Rebelia. Później, kiedy sam klimat w grach już nie wystarczał, postanowiłem bliżej przyjrzeć się zagadnieniu: czemu w jedne gry gra się lepiej w inne gorzej? Zacząłem się interesować różnymi mechanikami spajającymi gry, a każdy wie, że najlepsze do poznawania mechanik są suche eurasy...
I tak obudziłem się pewnego dnia otoczony setkami gier...
Teraz gram we wszystko. Ale w tej chwili preferowane ulubione tytuły to Mage Knight, Eclipse Drugi Świt Galaktyki, Machina Arkana, Eldrich Horror, Too Many Bones, Endevor, Inis, Rebelia, Wojna o Pierścień, Blood Rage, Nemesis, Wielce Imponujące Budowle, Clash of Cultures... W każdym z tych tytułów odnajduję iskierkę tego w co grałem za dziecka, wy też? A może ciągle jesteście dziećmi i macie zupełnie inną perspektywę?